Godzina 5:00. Dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Wstałem bez problemu.
Zapowiadał się piękny lipcowy poranek, a dzień wolnego stwarzał okazję do przebywania z przyrodą w terenie.
Kawa – podstawowa sprawa, wypita na szybko ( 10 minut ) i już byłem na dole, gdzie w samochodzie czekał kompan wyprawy. Po niespełna godzinie dotarliśmy na miejsce. Orzeźwiający zapach lasu napawał optymizmem, a otaczająca cisza koiła duszę.
Miał to być typowy plener podchodowo – rozpoznawczy.
Buty zbierały rosę z porannej trawy, a w naszych rękach nieśliśmy sprzęt gotowy do uwiecznienia chwili. Po godzinie chodzenia po rozległym terenie karty naszych aparatów były nadal puste. Bilans - to uciekająca w oddali łania oraz zając na horyzoncie.
Idąc kolejną rozległą łąką zauważyliśmy wystające z pośród traw i polnych kwiatów uszy. Miło było by uwiecznić sarnę w tym otoczeniu…Będąc jeszcze daleko by zrobić nawet najpodlejszą fotkę usłyszeliśmy ryk silnika.To kolejny oszołom sprawdzający możliwości tzw.quadów. Sarna szybko wstała, okazało się iż jest to malutkie koźlę. Nieświadome zagrożenia biegło w kierunku sporego urwiska, na którego dnie znajdowała się wodna breja.
Stanęliśmy jak zamurowani, bezradni patrzyliśmy jak znika nam z oczu spadając w głąb. Myśli kłębiły się nam w głowie… czy żyje… ?! W mgnieniu oka znaleźliśmy się na krawędzi skarpy. Na samym dnie szamotał się w mulistej papce nasz maluch.Resztkami sił łapiąc powietrze. Bezlitosne błoto zasysało niewinne istnienie.
W ciągu paru sekund zrzucając sprzęt z ramion siedziałem już w błocie wyciągając małego, bezbronnego zwierzaka. Dosłownie w ostatnie chwili udało mi się go uchronić od niechybnej śmierci.
Reporterskim okiem Łukasz rejestrował pełne napięcia chwile grozy. Chwiejnym krokiem, pełen euforii przeniosłem maleństwo z powrotem na łąkę.
Sprawdziłem czy nic mu nie dolega. Na szczęście był cały. Zerwaną trawą oczyściłem go, likwidując jednocześnie ludzki zapach. Odeszliśmy w pośpiechu zostawiając leżące maleństwo. Już z daleka przez lornetkę obserwowaliśmy rozwój wydarzeń. W między czasie skonsultowałem się telefonicznie ze znawcą tematów związanych ze zwierzyną łowną. Uspokoił mnie, że wszystko powinno być w porządku. Zrobiłem wszystko to co mogłem zrobić.
Po około 40 minutach obok maleństwa pojawiła się matka. To dodało mu sił wystarczających by samodzielnie wstać i odejść wraz z matką do pobliskiego lasu.
Byliśmy niesamowicie szczęśliwi z pomyślnego zakończenia całej przygody.